Słyszałam, że żeby być szczęśliwym trzeba wziąć życie w
swoje ręce. Ten kto to powiedział chyba nie zdawał sobie sprawy, że jest to
niesamowicie trudne i wyczerpujące zadanie. Bo czy nie łatwiej po prostu
sprawić aby toczyło się ono własnym torem i nie wchodzić mu w drogę ? Brać na
klatę wszystko co się dzieje , zarówno te dobre jak i złe chwile ? Co to w
ogóle znaczy ? Jaki mam wpływ na swoje życie ? Mogę w jakiś mniej konkretny
sposób podejmować decyzję – niekoniecznie najlepsze i ewentualnie brać za nie
odpowiedzialność później kiedy okaże się , że znowu się myliłam. Ups.. Żeby jednak kierować, motywować i przewodzić
to zbyt trudne zadanie do wykonania nie sądzicie ?
My Polacy mamy pewien typ mentalności , a konkretniej styl
naszego kierowania życiem to najczęściej „na cwaniaka” – jak się nie uda w ten
sposób to spróbujmy inaczej – nie zawsze legalnie i nie zawsze zgodnie z
zasadami dobrych obyczajów. Nie pamiętamy tylko, że karma to suka i zawsze
wraca. Mój przyjaciel często mi powtarza , że jestem typowym cwaniaczkiem.
Podejrzewam, że dzięki temu zyskuję kilka punktów. Powtarza też , że gdyby nie
był gejem zostałby moim drugim mężem. Mało prawdopodobne, ale biorę tą możliwość
pod uwagę gdybym zamierzała się rozwieść. Czasami po prostu czuję, że nie
pasuję do tego życia, które sama sobie stworzyłam. Nie wzięłam
odpowiedzialności za to co robię, zrobiłam i prawdopodobnie zamierzam zrobić.
Czuję się niezwykle rozbita i ciężko mi złapać oddech. Czy nie mogłoby cały
czas być tak przyjemnie jak wtedy kiedy byliśmy dziećmi i jedynym naszym
problemem było czy grać w gumę czy klasy ? Chociaż nie. Wtedy też miałam pod
górkę . Byłam otyłym dzieckiem, które zawsze się wstydziło, dlatego teraz sześć
razy w tygodniu katuję się na siłowni , żeby nigdy więcej nie czuć tego ukłucia
w sercu. Nie uważam się za atrakcyjną czy nawet ładną. Jestem przeciętna , ale
nie zazdroszczę wszystkim wysokim i szczupłym dziewczyną bo co to zmieni ?
Kilka razy zaliczyłam gorsze momenty. I chyba najgorszy z nich wszystkich
odnotowałam rok temu, kiedy zemdlałam będąc u ginekologa ( tak, tak cała ja ), uderzyłam
się w głowę i przez rok „chorowałam” na powtarzające się ataki paniki. To było naprawdę
straszne i prawdopodobnie nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Ciągłe paranoje,
brak snu i poczucie, że nikt nie może mi pomóc oprócz samej siebie. Nie wiem
jak to przetrwałam, ale odrodziła się u mnie wiara, że mogę i że życie jest
piękne. Staram się tak myśleć codziennie ,bo czasami nadal nie czuję się na
siłach, żeby wstać z łóżka i funkcjonować. Wracając jednak do punktu wyjścia w
zasadzie nawet nie wiem czemu to wszystko piszę, bo to powinno zostać w mojej
głowie i sama powinnam sobie poradzić ze wszystkimi problemami co nie jest to
łatwe. Może to w jakiś magiczny sposób oczyści to mój umysł. Czy Wy też macie
takie momenty kiedy nie wiecie którą drogą pójść i jak sobie radzić ? Zawsze
uczono mnie, żeby nie okazywać słabości i w życiu „realnym” wystrzegam się tego
jak ognia, ale czy nie mogę o tym zapomnieć na jeden krótki moment ? Życie
przecież to nie tylko upiększone fotki na instagramie czy optymistyczne opisy
na facebook’u. To przede wszystkim MY – prawdziwi ludzie z krwi i kości.
Możecie pisać , że to głupie i strasznie prozaiczne, ale czy nie taka jest
prawda ?
Wszystkiego najlepszego z okazji imienin dla mnie..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz